piątek, 28 września 2007

Spieprzać dziady

Jesteśmy narodem krezusów i mamy gest.
W dowód swej wdzięczności - my, społeczeństwo - zafundowaliśmy Pierwszej Osobie i towarzyszącej jej kilkudziesięcioosobowej grupie kilkudniową wycieczkę - która nie miała nic wspólnego z kampanią wyborczą - do kraju bizonów i hamburgerów, z noclegami w najdroższym hotelu świata (od 600 dolarów za dobę).
Ale co tam kilkadziesiąt osób świty Najjaśniejszego. My mamy szerszy gest. Zafundowaliśmy tym biedakom Jankesom imprezę dla siedmiu tysięcy osób - nic wspólnego z kampanią wyborczą - pod dumną nazwą "Polska dla Chicago".

Jak wyliczył serwis wiadomosci24.pl, wynajęcie na jeden wieczór sali w Millenium Park wraz z obsługą to ok. 100 tys. dolarów, wynajęcie autobusów, którymi dowożono Polaków i VIP-ów na koncert mogło kosztować nawet ok. 15 tys. dolarów. Kolejne tysiące pochłonęły gaże artystów.

A co, niech wiedzą, że "Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatnio", a jeśli wyjeżdżają z kraju, to dlatego, że im się w głowach poprzewracało od tego dobrobytu i szukają wrażeń za oceanem.
Feta - bez żadnego związku z kampanią wyborczą przewodniej partii, co jest oczywistą oczywistością - dla siedmiu tysięcy szczęśliwców, którzy dostąpili zaszczytu uczestniczenia w niej - była udana. Wystąpił sam kwiat polskiej estrady, m.in. Jan Pietrzak, Piotr Szczepanik, Justyna Steczkowska, a także Lech Kaczyński i Nelly Rokita (bez związku z kampanią wyborczą). Podobno właśnie Nelly zebrała największe owacje zebranej publiczności.
Najjaśniejszy natomiast obiecał, że co najmniej raz w roku będzie nawiedzał Chicago.
Pewnie, stać nas na to.

I ponownie te wredoty - dziennikarze, zamiast okazywać dumę z udanego wypadu polskiej grupy za ocean, zaczęli szukać dziury w całym.
A to ile nas to kosztowało, a to, czy nas na to stać... Jak by to miało znaczenie - jakieś marne kilkaset tysięcy dolarów.
Próbowali nawet uzyskać informacje na ten temat w Kancelarii Prezydenta i Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Ministerstwo odpowiedziało, że nie ma pojęcia, natomiast Kancelaria Prezydenta nie będzie odpowiadać na jakieś dziwne i nieprecyzyjne pytania.
Dokładnie wytłumaczył to tym hienom dziennikarskim sam "złotousty" Jarosław. Powiedział, że jego bratu należy się porządny hotel. Nie będzie przecież robił z siebie dziada. Już dość dziadostwa. Polska wreszcie wstała z klęczek i teraz świat musi się z nami liczyć. Bo my som pany.

A jak się komuś nie podoba, to... "spieprzaj dziadu".

"...ocalmy poziomki, zabierzmy mu brzytwę"

Niewiele czasu pozostało do publicznego - przed milionami gapiów - pojedynku pomiędzy Kwaśniewskim i Kaczyńskim. Trwają ostatnie ustalenia, sekundanci uzgadniają rodzaj broni, czas i miejsce tego widowiska.
Wszystko to wywołuje bezsilną wściekłość Donalda Tuska, że nie on jest bohaterem, który zmierzy się z Jarosławem. Nijak nie może pojąć, że tenże przyjął wyzwanie Kwaśniewskiego, a nie chce jemu stawić czoła, chociaż już wcześniej Kaczyński oznajmił, że nie ma zamiaru narażać na szwank swojej dumy i podejmować rękawicy rzuconej przez jakiegoś giermka, pardon - "pomocnika", skoro może walczyć z jego szefem.
Ostatnio jednak zmienił zdanie. Przez heroldów przekazał wiadomość, że może pojedynkować się z "pomocnikiem", ale pod warunkiem, że ten odejdzie ze służby u swojego pana i przysięgnie publicznie, że już nigdy, pod żadnym pozorem na tę służbę nie wróci. Jeśli tego nie zrobi, na zawsze pozostanie sługą swego pana i nie dostąpi zaszczytu obcowania z Jarosławem.

"- Niech Donald Tusk publicznie stwierdzi, że nigdy, pod żadnym pozorem, nie zawrze sojuszu z LiD. Chciałbym, żeby to powiedział, wtedy będziemy mogli rozmawiać. Jeżeli tego nie powie, to jest tylko pomocnikiem Kwaśniewskiego."

W sumie jest mi absolutnie obojętne - "zwisa mi zimowym nietoperzem" jak mawiał Tomasz Nałęcz - co będą sobie wyznawać i jakie przysięgi składać Tusk z Kaczyńskim, ale interesujący jest fakt, że takiego publicznego oświadczenia żąda facet, który swojego czasu, sam wielokrotnie solennie obiecywał, że nie ma mowy o jego jakichkolwiek związkach z Andrzejem Lepperem, a czym się to skończyło i ile warte są jego "zasady" mieliśmy okazję przekonać się w ciągu minionych dwóch lat.
Zauroczeni władzą, zapomnieli bracia bliźniacy i ich dwór, że - jak mówi stare hiszpańskie przysłowie (może o nim nie słyszeli) - "im wyżej małpa się wspina, tym bardziej odsłania swój tyłek".
"Ciemny lud" nie za bardzo chce już kupować każdą głupotę, jaką chce mu się wcisnąć.

Przypomnijmy jednak zasady Jarosława K. i jego obietnice, bo o nich również warto pamiętać 21 października.

- "Nie będzie koalicji z Samoobroną."
- "Cieszę się, ze będę na pierwszej linii walki z Samoobrona."
- "My w kolejnej kompromitacji i w otwieraniu Samoobronie drogi do władzy w Polsce uczestniczyć nie będziemy."
- "Nie poprzemy nikogo z wyrokiem sądu lub przeciwko komu toczą się sprawy sądowe. To jest sprzeczne z ideałami PIS."
- "Dla mnie, raz dane słowo, jest święte... "

Jeszcze wcześniej, znacznie wcześniej, a konkretnie 15 lipca 2003 r. zastanawiałem się, na czym polega "różnica kulturowa" pomiędzy braćmi sprawiedliwymi, a Lepperem, na którą powoływał się Jarosław.
Pisałem wtedy na swojej stronie:

::: Czas na IV RP :::

Aktualny wódz partii mającej w nazwie prawo - bliźniak Jarosław oświadczył, że konsoliduje całą opozycję do walki z SLD, "...by Polska miała rząd z prawdziwego zdarzenia". W efekcie ma to doprowadzić do utworzenia IV RP. Do pomocy w tym zbożnym dziele wzywa wszystkie partie i ugrupowania z wyjątkiem SLD - co jest oczywiste, bo to "organizacja przestępcza" - i Samoobrony. Jakiekolwiek konsultacje z Samoobroną wyklucza ponieważ - jak się wyraził - "...jest między nami pewna bariera kulturowa".
Nie wiadomo jaką barierę kulturową "prawy i sprawiedliwy" miał na myśli. Być może chodziło mu o słownictwo stosowane przez skompromitowanych polityków z obu partii.
Po jednej stronie słyszymy: bandyta - o byłym ministrze MSWiA, nierób - o prezydencie RP, debil - o Balcerowiczu.
Po drugiej - "notoryczny przestępca" - o Mieczysławie Wachowskim, "organizacja przestępcza" - o SLD, TKM (osławione "teraz k...a my"), czy "spieprzaj dziadu" do mieszkańca Pragi na spotkaniu z wyborcami przed wyborami samorządowymi.
I jedni i drudzy łamiąc niejednokrotnie prawo mają je w głębokiej pogardzie.
Przywódcy obu partii są częstymi gośćmi sądów w charakterze oskarżonych, ale lider Samoobrony nie pełnił funkcji Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego.
(...)
Im dłużej się zastanawiam, tym więcej widzę podobieństw pomiędzy partią "sprawiedliwych" jednojajowych, a partią Leppera.
Tak jedni, jak i drudzy - czego nie ukrywają - żądni są władzy i dążą do jej zdobycia łamiąc prawo zarówno na ulicy, jak i w parlamencie, stosując obelgi i oszczerstwa, z tym, że ci bardziej wykształceni - bardziej cynicznie.
Może na tym właśnie polega ta "różnica kulturowa"?
(15.07.2003)


Trzeba przyznać, że w ciągu czterech lat Kaczyńscy osiągnęli znacznie więcej, niż się spodziewali ("ciemny lud kupił" ich opowieści o świetlanej IV RP), a dzięki pomocy tych, którymi gardzą, zagarnęli władzę niemalże absolutną i bez skrupułów wykorzystują ją do walki ze swoimi przeciwnikami politycznymi, często niedawnymi sojusznikami.
Nie wzruszają mnie więc spóźnione żale "utrwalaczy władzy" - Tuska, Leppera, Giertycha, którzy nagle ocknęli się i lamentują, że zostali oszukani.

Mam tylko nadzieję, że wyborcy po dwóch latach "rządów" i "osiągnięć" egzotycznej koalicji dostrzegli wreszcie ów "odsłonięty tyłek" i przy urnach podejmą właściwe decyzje.

czwartek, 27 września 2007

WSTYD

Zbigniew Ziobro - swoim zwyczajem - zwołał 1578 konferencję prasową i raczył oznajmić:
"- Były prezydent daje nam powód do wstydu. Aleksander Kwaśniewski ma się za co wstydzić i z czego się tłumaczyć."

Szanowny Panie - przejściowo ministrze - Ziobro.
Zapewne tak, pewnie Aleksander Kwaśniewski ma się czego wstydzić. Ale czy dał "nam" powód do wstydu? "Nam", to znaczy komu?
Ma Pan na myśli siebie i aktualną ekipę rządzącą? Jeśli tak, to jest to hipokryzja, ponieważ uważam, że jesteście pozbawieni takiego uczucia jak wstyd.
Jeśli natomiast ma Pan na myśli społeczeństwo, naród, Polaków, to znaczy, że włącza Pan również mnie do swoich konferencyjnych manipulacji.
Otóż bardzo proszę nie wypowiadać się w moim imieniu. Stanowczo protestuję.

Mnie, a myślę, że i wielu Polakom - notorycznie powód do wstydu daje Pan i pańscy szefowie, a nie Aleksander Kwaśniewski, który na Ukrainie wypił o dwa kieliszki za dużo, czego nie pochwalam i uważam ten incydent za naganny. Podkreślam słowo incydent.

A tak na marginesie - nie mam zamiaru bronić Kwaśniewskiego, ale uważam, że nawet "pod wpływem", mówi bardziej sensownie i bardziej zrozumiale (nawet w obcym języku) niż niejednokrotnie pański szef na trzeźwo (po polsku).

Wracając do wstydu.
To Pan z pańskim koniunkturalnym traktowaniem i - jak to ktoś nazwał - "ziobrzydzaniem" prawa, to pańscy mocodawcy - swoimi "rządami" i niemalże każdym swoim wystąpieniem - powodujecie, że stajemy się (o ile już nie jesteśmy) pośmiewiskiem Europy.

Mówi Pan o wstydzie?
Czyż to nie wstyd, że polski rząd występuje przeciwko własnemu obywatelowi (sprawa pani Tysiąc)?
Czyż nie jest wstydem, że rząd - jedyny w Europie - odmawia wpuszczenia obserwatorów OBWE podczas wolnych, demokratycznych wyborów?
Czy to nie wstyd, że premier niemalże codziennie ubliża Polakom, pomawia ich, szczuje jednych przeciw drugim, poniża sędziów, wykorzystuje prokuraturę do celów partyjnych?
Czy to nie wstyd, że Głowa Państwa odwołuje spotkanie "na szczycie" z powodu rozstroju żołądka spowodowanego artykułem na jego temat w jakimś brukowcu?
Czy nie jest wstydem, że europoseł z Polski (z rządzącej koalicji) na forum europarlamentu obraża Hiszpanów i ich godność gloryfikując faszystowskiego dyktatora Franco i kwestionuje teorię ewolucji?

Przykłady można mnożyć.
Niechże Pan - przynajmniej na koniec (mam taką cichą nadzieję) waszych rządów - zamilknie i nie opowiada o sprawach, o których nie ma pojęcia.
Wasi następcy będą mieli sporo roboty, żeby poprawić wizerunek Polski po waszej "demolce". Wierzę, że im się uda - niezależnie od tego, komu wyborcy 21 października zlecą to zadanie.

wtorek, 25 września 2007

Rokita forever

Państwo Rokita dopięli swego. Są na ustach wszystkich, a pierwsze strony gazet i portale internetowe pełne są ich zdjęć i komentarzy na ich temat.
Dziennikarze absolutnie oszaleli na punkcie żony "premiera z Krakowa".
Wszystkie inne wydarzenia zeszły na plan dalszy.
I o to właśnie chodziło. Wreszcie Jaś i Nel mogą czuć się dowartościowani. Cała Polska o nich mówi i choć przez chwilę ich nazwisko przyćmiewa nazwisko innej, najważniejszej rodziny.

Dziś nawet Jarosław Aleksander - jeszcze premier - wystąpił (mam nadzieję - społecznie) w roli tłumacza doradczyni swojego brata, a ściślej - jej wypowiedzi podczas debaty "Feminizm po polsku w XXI wieku".
"- Pani Nelly Rokita w zeszłym roku podczas wykładu na Uniwersytecie Warszawskim w tonie sarkastycznym mówiła o tym, że za PRL-u rzeczywiście kobietom było lepiej, bo miały prawo do aborcji. I oczywiście to był żart. To było wyśmiewanie tezy, że za PRL-u kobietom było lepiej" - oświadczył "złotousty" podczas konferencji prasowej.

I słusznie. Trzeba tłumaczyć "hołocie" co "inteligencja" miała na myśli. Nie będzie "ciemny lud" po swojemu interpretował słów doradcy Pierwszej Osoby. Zgodnie z obowiązującą zasadą "jeden naród, jedna partia", obowiązuje jedna prawda. Prawda wodza - "białe jest czarne".

---<>---

Fragment opinii na temat małżeństwa Rokitów dla tygodnika "Przegląd", jednego z najbardziej znanych polskich psychologów - prof. Kazimierza Pospiszyla:

Dziennikarz:
- Czy może jest tak, że Jaś i Nel po prostu nie mogą żyć bez Polski i w odruchu wzajemności chcą, aby i ona nie mogła bez nich?

Profesor:
- Chyba tak, choć brzmi to trochę patetycznie! Sformułowałbym to nieco inaczej: nie mogą żyć bez podziwu ze strony innych, sądząc, że podziwiający nie potrafią bez nich żyć. Tak myśli wiele osób o wybujałym narcyzmie i stąd płyną najczęstsze ludzkie rozczarowania.

Polecam rozmowę Waldemara Piaseckiego z prof. Kazimierzem Pospiszylem w całości http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=265

Podróż integracyjna

Pierwsza Osoba pofrunęła na kilka dni za ocean, zabierając na pokład "Air Force One" Nelly Rokitę.
Wredni dziennikarze natychmiast zaczęli spekulować, że jest to podróż w ramach kampanii wyborczej przewodniej partii i zaatakowali Głowę Państwa pytaniami.
Skoro w trakcie kampanii Prezydent zabiera do Stanów Nelly startującą w wyborach z listy PiS-u w Warszawie, a Polonia głosuje na listy warszawskie, to wg nich oczywiste jest, że nie polecieli tam żeby podziwiać Wielki Kanion.
Prezydent dzielnie dał odpór dziennikarskim insynuacjom i oświadczył, że jego podróż nie ma nic wspólnego z wyborami, bo nawet, gdyby miały się one odbyć za dwa lata, to i tak by poleciał. A skoro Prezydent mówi, że taka jest prawda, to mówi.
A jeśli chodzi o Nelly Rokitę, to zabrał ją, żeby wreszcie poznać osobę którą zatrudnił jako swojego doradcę, ponieważ dotychczas jej nie znał i nie miał bladego pojęcia kto mu doradza.

I tu ponownie ujawniła się moja ignorancja w temacie zasad obowiązujących w pałacu.
Wydawało mi się, że mój doradca powinien być osobą dobrze mi znaną, osobą, której ufam i polegam na jej zdaniu. Okazuje się, że byłem w błędzie.

Jak się zastanowić, to wydaje się to logiczne. W końcu nie mogą te same zasady obowiązywać "inteligencję żoliborską" i "ciemny lud", "nas" i ZOMO, twórców IV RP i "hołotę" urodzoną w PRL-u.

Jednak w dalszym ciągu nie wiem, jakie zasady obowiązują przy doborze najbliższego personelu Głowy Państwa.
Zastanawiam się, jak też Nelly doradza swojemu chlebodawcy. Korespondencyjnie? Telepatycznie? A może przekazuje swoje rady przez firmę kurierską? Nie śmiem bowiem podejrzewać, że osoba, która kocha Polskę ponad wszystko, bierze "za frico" pieniądze jej podatników.

Jeszcze "Air Force One" z Pierwszą Osobą i Nelly Rokitą na pokładzie nie dotknął kołami płyty lotniska Kennedy-ego, a już te wredoty - dziennikarze wygrzebali fragment debaty "Feminizm po polsku w XXI wieku" z 15 marca 2006 roku. Podczas owej debaty Nelly Rokita, obecnie doradca do spraw kobiet prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wypowiada się pozytywnie o aborcji. Nelly Rokita przyznaje, że "dla kobiet było za komuchów lepiej".
Nie dość na tym. Osoba relacjonująca ową debatę, a podpisująca się "Farlaf" twierdzi: "- Na domiar złego okazało się, że pani Rokita mówi jak potłuczona, wiele już w życiu słyszałem, ale jej wypowiedzi były naprawdę chaotyczne, jak coś jej się przypomniało to od razu uciekała w kolejny wątek, nie dało się nawet wyczuć o czym chciała mówić, a co jest dygresją... Więc choć były wypowiedzi z publiczności, to było jedno wielkie(diabeł swoje, pop swoje)..."

Widać "Farlaf" (podobnie jak ja) kieruje się zasadami logiki "ciemnego ludu" i nie ma pojęcia o zasadach obowiązujących pałacowe "elyty" IV RP.

A swoją drogą, jeśli prawdą jest, że doradca Prezydenta pozytywnie wyraża się o aborcji, to Pierwsza Osoba coraz bardziej podpada swojemu szefowi z Torunia. Czy należy spodziewać się kolejnej reprymendy?

Pozdrawiam "Farlafa".

niedziela, 23 września 2007

Gdzie spojrzeć - Rokita

Jak przewidywałem, nazwisko Rokita zagościło w naszych domach (i umysłach) na dobre. Można powiedzieć - domownicy. Dzień bez któregoś z Rokitów w mediach jest dniem straconym.

W sobotę, Nelly Rokita nawiedziła Rzeszów. Wraz ze swoim nowym szefem - w ramach jego tournee po kraju - pojechała agitować mieszkańców Podkarpacia do głosowania na swoją nową partię.
Wyznała, że kandyduje do Sejmu, bo kocha Polskę i chce połączyć się z Donaldem Tuskiem w Warszawie, żeby zrobić coś dobrego dla tego miasta - tak można podsumować jej wystąpienie na rzeszowskiej konwencji PiS-u.

Prawdę mówiąc trochę pogubiłem się w zawiłościach logiki pani Nelly, no bo:
1.
Nelly kandyduje, bo kocha Polskę. Jej małżonek zrezygnował z kandydowania, bo kocha Nelly,
ergo,
Jan Maria nie kocha Polski,
ergo,
Nelly nie kocha Jana Marii.
2.
Nelly informuje rzeszowskich wyborców, że wspólnie z Tuskiem chce robić dobrze Warszawie. (Zwolennicy PiS-u z Podkarpacia zapewne z wielką radością przyjęli to oświadczenie.) Z Tuskiem, którego jej szef uważa za jednego z tych, którzy na początku lat 90 "legitymizowali polityków z PZPR", a których ew. wygrana w wyborach może doprowadzić do wprowadzenia stanu wojennego.

I tu nowa zagadka.
Kto mianowicie miałby wprowadzić ów stan wojenny? Czy już ta nowa władza po ew. wygranych wyborach, czy też obecnie rządzący bracia?

Przez jakiś czas wytężałem umysł, żeby to wszystko sobie jakoś poukładać, ale widać nie jestem przygotowany intelektualnie do uczestnictwa w takich "grach logicznych" i dałem sobie spokój. Mnie i tak nie muszą przekonywać, a na rozwiązywanie szarad duetu egzotycznego Nelly & Jarosław szkoda mi czasu. W końcu jest to problem wyborców z Podkarpacia.

Występ Marka Kuchcińskiego (on również uczestniczył w tej imprezie), który oświadczył: "Nie chcemy opozycji, która wstydzi się Polski", można skwitować jednym zdaniem. Wystarczy, żebyście nie dawali powodów do wstydu.

Pozdrawiam Podkarpacie.

PS
Z jedną tezą z występu "złotoustego" Jarosława zgadzam się: "...w polityce głupota nie usprawiedliwia".

sobota, 22 września 2007

Dziś dwa cytaty

"- 21 października, jeśli oni zwyciężą, jak niektórzy uważają, to nie będzie nowy 4 czerwca 1992 roku (ujawnienie "listy Macierewicza"), to będzie nowy 13 grudnia 1981 roku. (...) Dlatego my nie mamy wyjścia, musimy zwyciężyć, zwyciężyć nie trochę, ale całkowicie, zwyciężyć na tej ziemi , ale i w Polsce. Zwyciężyć, by Polska szła drogą wybraną w 2005 roku, by szła ku IV RP."
Jarosław Kaczyński na konwencji PiS-u w Rzeszowie.

"- Ludzie ograniczeni a przy tym fanatycy stanowią plagę ludzkości. Biada państwu, w którym tacy ludzie mają władzę. Są nietolerancyjni i pozbawieni wszelkich skrupułów. Uważają, że cały świat kłamie, a tylko oni mówią prawdę."
Mikołaj Gogol

Bez komentarza.

piątek, 21 września 2007

"Marysiu, ja się z Marysią ożenię"

Po nominacji Nelly Rokity na doradcę Pierwszej Osoby i dramatycznym wyznaniu jej małżonka, miałem nadzieję, że na czas jakiś zniknie z mediów temat najsławniejszego w ostatnich dniach małżeństwa RP. Ale gdzie tam. Co wejdę na stronę internetową jakiegokolwiek portalu, jak z pudełka wyskakuje Rokita. Jak nie Jan Maria etc..., to Nelly.

Wczoraj był dzień Nelly.
Takie siedzenie w pałacu i doradzanie, to nie dla niej. Wprawdzie - jak zapewniała - bardzo się cieszy z tej nominacji, ale jeśli za długo nie będzie jej w telewizorze, to w końcu ludzie o niej zapomną, a do tego dopuścić nie może. No więc wybiera z szafy odpowiedni kapelusz i pojawia się przed tłumem dziennikarzy.

Wczoraj podobno miała kilka występów.
Czytam więc, co też doradca Pierwszej Osoby ma do zakomunikowania narodowi na temat kobiet. I cóż się dowiaduję? Ano, że chce być ponad podziałami politycznymi, a nowa funkcja to dla niej zaszczyt.
To już wiedziałem - że zaszczyt i że się cieszy. Czytam dalej.

Dalej, Nelly stwierdziła, że Partia Kobiet Gretkowskiej to poroniony pomysł, ale może z nią współpracować. Dowiedziałem się też, że będzie uczyła się od feministek. Nie dowiedziałem się wprawdzie, czego doradczyni ds. kobiet chce się uczyć od feministek, ale rozumiem głód wiedzy i chęć stałego dokształcania. Tylko, czy do pogłębiania wiedzy niezbędne jest piastowanie funkcji doradcy Pierwszej Osoby? Sądziłem, że kolejność jest raczej odwrotna. Najpierw zdobywam, lub pogłębiam wiedzę na jakiś temat, a dopiero później - jako specjalista - doradzam komukolwiek. Widać w pałacu panują inne zwyczaje. W końcu nie bywam w pałacach i mam prawo nie wiedzieć, jakie tam obowiązują zasady. Bo, że jakieś obowiązują, to już mnie zapewniono.

Na koniec Nelly Rokita oświadczyła, że kobiety i mężczyźni mogą coś osiągnąć tylko razem.
Do takiego wniosku - myślę sobie - doszli już Adam z Ewą i nie potrzebowali do tego żadnych doradców, chyba, że jako doradcę potraktować tego podłego węża, który podstępnie poczęstował kobietę feralnym jabłkiem.

Nie, to niemożliwe - pomyślałem. To nie może być wszystko, co ma do zakomunikowania narodowi doradca - bądź co bądź - Pierwszej Osoby.
I rzeczywiście. Nie minęło czasu wiele, a tu nowa sensacja.
Nelly startuje w wyborach parlamentarnych z list PiS-u. Wprawdzie nie wie jeszcze, czy zdecydować się na Sejm, czy Senat, ale wkrótce podejmie decyzję.
Sensacja? Jak dla kogo.
Już wcześniej informowała, że kusi ją, żeby zaryzykować. "- Ale mam na szczęście tak dużo pracy i zastanawiam się, czy powinnam to zrobić teraz, czy jednak poczekać i może później zrobić ten taki odważny krok." - mówiła.
Widać uporała się już z ogromem pracy i nabrała odwagi.
A ponieważ ambicjami dorównuje mężowi, było do przewidzenia, że nie poprzestanie na jakimś tam doradzaniu.

A co z małżonkiem szanownej doradczyni? Jakoś trudno mi wyobrazić sobię Jana Marię etc... przy garach, gotującego makaron, ale kto wie? Jakieś dziwne skojarzenia ze scenami z filmu "Poszukiwany, poszukiwana" przychodzą mi do głowy, ale kudy tam Wojciechowi Pokorze do Jana Marii.
Chociaż, muszę się przyznać, że pierwsze, co mi przyszło na myśl podczas wspomnianego dramatycznego oświadczenia Jana Marii, to słowa "inżyniera" (nie pomnę nazwiska - świetna rola Czechowicza) z tegoż filmu: "- Marysiu, ja się z Marysią ożenię".

Nie, dosyć już tych skojarzeń. Jakieś węże, filmy..
Wracamy do rzeczywistości i czekamy na kolejne występy małżeństwa Rokitów. A będzie ich przed wyborami - jak sądzę - coraz więcej.
Już prezes jedynej słusznej partii postara się o to.
Zaprzyjaźnione świstaki przebąkują coś o atrakcjach z udziałem asów przestworzy, ale to zapewne tylko zwykłe plotki.

Pozdrawiam wszystkich wyborców. Za miesiąc spotykamy się w lokalach wyborczych i "niech moc będzie z nami".

czwartek, 20 września 2007

Paranoja

Dziennik "Dziennik" doniósł, że agenci CBA i ABW podczas swoich akcji posługują się legitymacjami policji, co powoduje, że prawdziwi policjanci są mocno wkurzeni, bo muszą nadstawiać tyłek za czyjeś harce i tłumaczyć społeczeństwu, że nie mają z nimi nic wspólnego.
W związku z tym, poseł SLD Tadeusz Iwiński zwrócił się do ministra Wassermanna - tego, co to miał koordynować pracę służb specjalnych, a w rzeczywistości podobno koordynuje pracę swojej sekretarki i kierowcy - z żądaniem wyjaśnień.
Minister odpowiedział, że służby specjalne mogą się podszywać pod kogo chcą. "- Agenci służb specjalnych mają prawo posługiwać się dokumentami, które ukrywają ich tożsamość." Dodał jeszcze, że podobne zasady obowiązują także w wypadku innych dokumentów niż legitymacje czy dowody osobiste. Te same przepisy dotyczą też np. dokumentów jakiejś transakcji czy aktów notarialnych.

No, ładnie - pomyślałem. Do mnie co i rusz przychodzą jacyś dziwni ludzie i pokazując jakieś legitymacje, próbują mnie namówić a to na zmianę telefonu, to znów na kupno perfum dla żony, czy wspaniałego pokarmu dla kota. Kiedyś był nawet facet w czarnej sukience, wprawdzie bez legitymacji, ale za to z kajetem, w którym coś notował. Trzeba będzie zachować czujność.
Poszedłem do kuchni zrobić sobie kawę, aż tu nagle dzwonek do drzwi. Jakichś dwoje osobników z teczkami. Machnęli mi jakimiś legitymacjami i mówią, że chcieliby porozmawiać na temat moich preferencji muzycznych i co sądzę na temat jakiejś tam radiostacji.
Mając w pamięci słowa ministra od koordynacji służb, zapytałem: - A nakaz rewizji macie?
Spojrzeli na mnie jakoś dziwnie, i zaczęli się wycofywać.
Po ich odejściu obejrzałem dokładnie drzwi, czy przypadkiem nie podłożyli mi jakiejś pluskwy, czy innej stonogi. A wiadomo? Potem okaże się, że niemieckie służby specjalne doniosły polskim służbom, że jestem jakimś pedofilem, jak nie przymierzając Tymochowicz, lub kieruję grupą przestępczą powiązaną z politykami, oligarchami i sowieckimi agentami.

Paranoja? Niestety, zaczynamy w nią popadać.

Białe jest czarne

"Kłamstwo nie różni się niczym od prawdy, prócz tego, że nią nie jest." - Stanisław Jerzy Lec

W "Sygnałach Dnia" premier Jarosław powiedział, że Sikorski "nie mieścił się" w formule naprawy Rzeczypospolitej, którą chce przeprowadzić PiS. "- Jego działanie jako ministra obrony było takie, że chciał ludzi, którzy mieli patenty szkół GRU czy KGB, robić wysokimi dowódcami wojskowymi.
(...) - Sądzę, że w tej chwili pan Sikorski jest tam, gdzie może tego rodzaju koncepcje są lepiej przyjmowane, bo my ich nie akceptujemy."

Były szef MON ździebko się zdenerwował, że prezes chce mu przypiąć łatkę ruskiego agenta i oświadczył:
"- Cieszę się, że pan premier Kaczyński stworzył możliwość testu swojej prawdomówności. Wzywam go, aby pokazał choćby jeden mój wniosek o awans generalski dla kogoś po szkole GRU czy KGB.
(...) - Jeśli nie pokaże, to opinia publiczna może dojść do wniosku, że zbyt łatwo szafuje się oszczerstwem."

Panie ministrze, doskonale Pan wie, że - jak mawiał ks. Józef Tischner - są trzy prawdy. I to jest zapewne ta trzecia.
Prezes nic Panu nie pokaże, a opinia publiczna zapewne nie dojdzie do wniosku, o jakim Pan mówi, ponieważ - jak ktoś kiedyś powiedział - "ludzie są gotowi uwierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę", nawet w to, że g...o to różyczka. "Ciemny lud to kupi" - jak twierdzi Jacek "bulterier" Kurski.

Pozdrawiam Pana serdecznie, mimo, że nie jestem fanem również obecnej Pana partii.

poniedziałek, 17 września 2007

Zasady zobowiązują

Chłonąc słowa "złotoustego" Jarosława - zwłaszcza podczas jego wyborczego tournee po kraju, pomyślałem sobie - kurcze, dobrze mieć jakiś drogowskaz w życiu, jakiś kodeks postępowania. Postanowiłem więc zebrać w całość "zasady, które zobowiązują". Może powstanie z tego tomik, który oprawię w skórę, może w czerwoną?
Wszystkich zapewne nie uda mi się "wchłonąć". W końcu nie mam takich możliwości "bilokacji" jak "złotousty" i nie wszystkie jego nauki do mnie docierają, ale przynajmniej te najważniejsze spiszę dla potomnych.
Okazało się jednak, że już częściowo ktoś mnie wyręczył. Przypadkiem znalazłem w internecie wpis internauty podpisującego się rborusie.
Cytuję w całości:
...
'uczciwość' Kaczyńskich - nie zapomnimy!!!

"Premier Kaczyński: zasady zobowiązują" NO TO PRZYPOMNIJMY KŁAMCZUCHOWI TE JEGO ZASADY!!
1. Nie będę premierem, gdy mój brat będzie prezydentem
2. Nie będzie koalicji z Samoobrona
3. Cieszę się, ze będę na pierwszej linii walki z Samoobrona (J).
4. My w kolejnej kompromitacji i w otwieraniu Samoobronie drogi do władzy w Polsce uczestniczyć nie będziemy
5. Nie poprzemy nikogo z wyrokiem sadu lub przeciwko komu toczą się sprawy sadowe. To jest sprzeczne z ideałami PIS
6. W-ce minister sprawiedliwości nie ścigał i nie osadzał w wiezieniu działaczy opozycji w latach 70
7. Wybudujemy trzy miliony mieszkań.
8. Wprowadzimy szybko niższe podatki.
9. Wycofamy wojsko polskie z Iraku.
10. Prawie 200 km autostrad w 2006, to nasza zasługa.
11. Tylko 6 km autostrad w 2007, to wina SLD.
12. Marcinkiewicz, to premier na całą kadencje.
13. Pomożemy Stoczni (UE chce zwrotu 4 mld).
14. Zredukujemy administrację państwową
15. W rządzie nie będzie byłych członków PZPR.

Dla mnie, raz dane słowo, jest święte... (Jarosław Kaczyński 10 VII 2006) ...
...

Początek więc już jest, ale nie wolno spocząć na laurach. Trzeba nadal czerpać garściami ze "skarbnicy" zasad Kaczyńskiego, wszak są one podstawą "wyśnionej" IV RP.

Pozdrawiam "rborusie".

niedziela, 16 września 2007

Gdzie ta lewica? Gdzie te "orły, sokoły, herosy"?

Orły? Sokoły? Raczej wystraszony drób, który zamknął sie w kurniku i tam bije się aż lecą pióra, o zajęcie najwyższej grzędy, żeby jak najpóźniej - w postaci obiadu - trafić na stół gospodarza.

Czy lewica z jej priorytetami - walka z bezprawiem w każdej postaci, sprawiedliwość społeczna, godność ludzka, walka z bezrobociem, wolność przekonań i wyznania, świeckie państwo, edukacja i ochrona zdrowia dostępna dla wszystkich obywateli, ochrona socjalna, itd. - całkiem zniknie ze sceny politycznej? Czy czeka nas - społeczeństwo - powrót do czasów słusznie minionych z jedyną słuszną partią?
System jednopartyjny, bez silnej opozycji kontrolującej poczynania rządzących jest karykaturą systemu. Jest karykaturą demokracji i prowadzi do dyktatury. Powinien o tym wiedzieć każdy uczeń szkoły średniej.

Tymczasem prawdziwa lewica jest w rozsypce. SLD nie pozbierał się po porażce (na własne życzenie) w poprzednich wyborach. Będąc u władzy w poprzedniej kadencji Sejmu, roztrwonił cały swój majątek - poparcie wyborców, jakiego dotychczas nie miała żadna partia.
Starzy działacze oddają legitymacje i opuszczają szeregi partii. Można powiedzieć - wymiana pokoleniowa. Zgoda, ale nie w atmosferze kłótni, oskarżeń i inwektyw. Nie służy to umacnianiu organizacji, a wręcz przeciwnie. Wprowadza zamęt i niezadowolenie w strukturach regionalnych.
"Sztabowcy" SLD - zamiast zapraszać do wspólnego działania i jednoczyć młode organizacje lewicowe powstające w terenie - tworzą dziwny twór LiD z byłą, bez żadnych szans na samodzielne wejście do sejmu Unią Wolności i umizgują się do Donalda Tuska.
Wywołuje to niezadowolenie, wręcz gniew członków partii i elektoratu o ugruntowanych poglądach lewicowych.

A gdzie jest program tego nowego tworu powstałego na czas wyborów parlamentarnych?
Ze skąpych informacji docierających do wyborców wynika, że jedynym wspólnym celem jest odsunięcie Kaczyńskich od władzy. Cel uświęca środki?
Czy kierownictwo SLD nie rozumie, że elektorat lewicowy ma wyraźnie określone przekonania i nie toleruje hybryd, co to "jedno w tę, drugie w tę, pół na pół"?
Na co liczą "wodzowie" SLD? Przecież w nowym sejmie mogą być jeszcze słabszą reprezentacją lewicy, niż w poprzedniej kadencji. Jestem przekonany, że PO chcąc wzmocnić swoją siłę, powołując sie na wspólną przeszłość "kombatancką", zdoła przekonać część posłów byłej UW, że bardziej im po drodze z Platformą, niż z "postkomunistami". Myślę, że nie będzie to trudne, bo nawet dziecko wie, że lepiej mieć silnego kumpla w klasie, niż słabeusza, z którym będzie się obrywać cięgi.
W efekcie, SLD może skończyć jako koło poselskie, lub słaby klub, z którym żadna partia nie będzie się liczyć.

Tak więc, przyszły Sejm - z punktu widzenia obserwatora - zapowiada się interesująco (zwłaszcza, że "nowe" wraca, ale o tym innym razem). Gorzej to wygląda z punktu widzenia przeciętnego obywatela.
A jak będzie w rzeczywistości, rozstrzygną wybory 21 października.

Pozdrawiam wszystkich wyborców.

Jaś i jego Nelly raz jeszcze

Wczoraj się wzruszyłem. Usiadłem do komputera, szukam informacji o zapowiadanej od tygodnia bombie Tuska i co widzę? Oświadczenie, mojego ulubieńca Jana Marii etc..., że odchodzi z polityki z powodu miłości do żony. Autentyczne wzruszenie ścisnęło mi krtań. Myślę sobie, powzruszam się trochę, bo w końcu nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek, jakiś polityk dał mi powód do wzruszeń. A tu proszę. Szlachetny rycerz publicznie popełnia polityczne harakiri z miłości do swojej wybranki.
Ale gdzie tam, nie dane mi było wzruszać się zbyt długo.
Wyobrażałem sobie bohatera z uduchowionym licem, ogłaszającego światu, że dla szczęścia swej umiłowanej żony rozstaje się ze swym życiem w polityce, aż tu nagle rozległ się diabelski chichot i czar prysł. Oho, myślę sobie, to z całą pewnością ten, o którym opowiadał dziś Tadeusz Rydzyk w Częstochowie, że czai się w mediach i internecie. Tym razem zaczaił się na mnie. Już chciałem mu przyłożyć za to, że nie pozwala mi się powzruszać, ale sam zniknął. Jednak ziarno wątpliwości zasiał. No bo na czym jak na czym, ale na sprawach diabelskich chyba musi się znać. W końcu nie chodzi tu o byle jakiego polityka, ale o samego Rokitę.
I tak powróciłem do świata realnego, do polityków z ich obłudą, z ich wojenkami, do teczek, haków, afer prawdziwych i wymyślonych, do świata znacznie brzydszego od romantycznych mrzonek o szlachetnych rycerzach.

A co do diabła, który wg Rydzyka czai się w mediach, to tak sobie myślę, że chyba nie we wszystkich. Przecież w mediach "rydzykowych" czają się same anioły. Diabeł nie ma tam wstępu. W końcu nasi wybrańcy z jedynej słusznej partii latają tam bez przerwy, żeby obcować z aniołami, a nie na spotkania z diabłem.

Jeśli chodzi o "bombę" Tuska, to tak, jak przewidywałem w piątek - a co potwierdził w sobotę Jarosław Aleksander Kaczyński - przy ładunkach wybuchowych braci i ich "sztabowców", okazała się "kapiszonem".

---<>---

Czasami zaglądam na blogi naszych polityków. Z jednymi się zgadzam, inni przeważnie mnie irytują, jeszcze innych (ich wpisy) kwituję wzruszeniem ramion. Tak zwanych komentarzy z reguły nie czytam, bo to, co tam jest zamieszczane trudno nazwać komentarzami. Trudno w ogóle znaleźć na to odpowiednie określenie. Często jest to stek przekleństw, obelg, chamstwa i zero treści.
Można nie zgadzać się z autorem, można mieć własne zdanie, można się kłócić - to nam gwarantuje Konstytucja - wolność wypowiedzi. Jednak, żeby mieć własne zdanie, trzeba myśleć i przede wszystkim choć odrobinę szanować adwersarza. Okazuje się, że w stosunku do wielu osobników są to zbyt duże wymagania.
Przecież jeśli kogoś nie szanuję, ignoruję go i nie wdaję się z nim w polemikę. To chyba oczywiste. Okazuje się, że nie dla wszystkich.
Czasami, widząc takie tzw. wypowiedzi, zaczynam wątpić w słuszność likwidacji analfabetyzmu w czasach PRL-u. Nauczono ludzi składać literki, ale nie nauczono myśleć i niektórym tak już zostało.
Poza tym, zwłaszcza w ostatnich latach, obserwuję postępujący proces "odmóżdżania" społeczeństwa. W końcu chodzi o to, żeby "ciemny lud to kupił". Białe jest czarne, a g... to różyczka.

Pozdrawiam wszystkich tych, dla których głowa nie jest podpórką dla czapki, beretu, czy kapelusza.

piątek, 14 września 2007

Jaś i Nelly

Igrzysk ciąg dalszy. Dzisiaj Lech Aleksander Kaczyński - głowa(?) RP - ogłosił swoją(?) decyzję. - Nelly Rokita będzie jego doradcą w sprawach kobiet.
Okazało się, że jej miłość do wsi była krótkotrwała. Teraz kocha kobiety i chętnie będzie doradzać Prezydentowi jak należy z nimi postępować, bo widać głowa(?) o kobietach nie ma bladego pojęcia.

Nie wiadomo - śmiać się, czy płakać, obserwując dyletanctwo PO i bezsilną złość Donalda Tuska. On jest przywódcą partii zabiegającej o sprawowanie rządów? On, popełniający błąd za błędem chce być przeciwnikiem twardego i bezwzględnego gracza, jakim jest Kaczyński? Zwłaszcza, że "rozgrywającym" w jego partii jest Jan Maria etc... z ambicjami jak Mount Everest (ile on już partii rozwalił ?).
Jak małe dzieci - Tusk i jego przyboczni - chwalą się, trąbią na lewo i prawo jakiego to psikusa przygotowują temu wrednemu Jarkowi. Od tygodnia słyszymy, że mają "bombę", która jeśli nie wyeliminuje z gry, to przynajmniej powali na kolana przeciwnika.
Dziennikarze z wypiekami na twarzy kombinują, co też ten Tusk knuje. Może Sikorski (kolejny "nawrócony")? Nie, Sikorski to tylko "petarda", która niewielkie wrażenie zrobiła na "sztabie dowodzenia" PiS-u. Wg Dorna to nie żadna "bomba", tylko "przywiędłe ziółko", które PO "przepikowała" na swoją grządkę z kwiatkami i chwastami.
(Okazuje się, że Dorn zna się nie tylko na "śpiochach tłuściochach", "burych sukach", "ścierwojadach", ale jest również botanikiem, a co najmniej działkowcem.)
Tak więc Sikorski jest - wg PO - tylko zapowiedzią prawdziwej "bomby", którą Tusk odpali w sobotę.
Ale nie z Kaczyńskimi takie numery.
W piątek odpalają swoją. Nelly Rokita idzie do pałacu, a jej małżonek będzie mile widziany u boku Jarosława.
Swoją drogą interesujące mogą być przyszłe - przy kolacji - rozmowy państwa Rokitów.

Po raz kolejny Jarosław Kaczyński jest o krok przed Tuskiem.
Tak było z wizytą Donalda w pałacu, podobnie z odwoływaniem ministrów - ogłaszanym przez PO jako chytry plan ogrania Kaczyńskiego. Po podobne przykłady można by sięgnąć jeszcze wcześniej. Chociażby kampania wyborcza w 2005r., czy pozory formowania koalicji po wyborach.

Tak więc chłopcy, pardon, politycy rozgrywają swoje wojenki o przywództwo na podwórku (bo zdaje się tak traktują kraj), a mieszkańcy gapią się z okien, co też te bachory wyprawiają. Aż w końcu znajdzie się jakiś wkurzony dozorca z miotłą i rozgoni całe to towarzystwo.

A co po wyborach? Ano, w sejmie będzie jeszcze ciekawiej niż podczas ostatniej - przerwanej - kadencji, Tusk - to pewne - nie będzie premierem, a rządzić będzie PiS w jakiejś egzotycznej koalicji, w której koalicjantom będzie się wydawało, że mają cokolwiek do powiedzenia. Czyli "powtórka z rozrywki". Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tragicznie.

A co z PO? Scenariuszy może być kilka:

1. PO wchodzi do sejmu skłócona, bez pomysłu na sensowną, konstruktywną opozycję.
PiS chcąc rządzić samodzielnie kupuje niezadowolonych członków PO, umacniając swoją przewagę i osłabiając przeciwnika, sprowadzając do roli słabej, nie mającej wiele do powiedzenia opozycji.

2. Jan Maria etc... obwiniając Tuska za przegraną w wyborach, przy poparciu swoich zwolenników przejmuje kierownictwo w partii i kombinuje, jak wejść w koalicję z PiS-em, ugrywając jak najwięcej dla siebie. Tusk z grupą najbliższych współpracowników odchodzi i zakłada PO-bis (mniejsza o nazwę).

3. Tusk pozostaje nadal szefem PO, a Jan Maria... wyprowadza część - niezadowolonych z porażki - członków partii, zakłada PO-bis i wchodzi w koalicję z Kaczyńskimi.

---<>---

Sytuacja na scenie politycznej zmienia się z godziny na godzinę. Zanim zdążyłem umieścić na blogu powyższy wpis, nowa sensacja:

"-W tych wyborach parlamentarnych nie będę się starał ani o mandat poselski, ani senatorski. Ani z list Platformy, ani z żadnych innych" - powiedział Jan Rokita w programie "Bohater tygodnia" na antenie TVN24.

Ciekawe jakie stanowisko w nowym rządzie ma obiecane Jan Maria itd...? Stawiam na ministra skarbu.
Po dzisiejszych sensacjach, jutrzejsza "bomba" Tuska zaczyna nabierać rangi kapiszona.

Pozdrowienia

środa, 12 września 2007

Lokomotywą na Wiejską

Gwizdnęło, świstnęło, para buch, koła w ruch, kampania wyborcza ruszyła.
W komitetach wyborczych nerwowowa atmosfera, porównywanie słupków sondażowych i szukanie "haków" na konkurentów.
Podobno prokuratura i służby specjalne zostały poderwane na nogi i już przygotowują akty oskarżenia.

W mediach dominuje język wojskowo-piłkarsko-kolejowy. Jedni zapowiadają ostrą, bezpardonową walkę, inni uzgadniają "transfery", jeszcze inni poszukują "lokomotyw" mogących dowieźć jak najwięcej pasażerów do mety na Wiejskiej.
Część z tych "lokomotyw" przypomina raczej eksponaty wypożyczone z Muzeum Kolejnictwa, ale co tam, trochę się je odkurzy, naoliwi, podpicuje i może jakoś dojadą.

Okazuje się, że Maciej Płażyński zapałał miłością do Kaczyńskich i podobno ma być jedną z "lokomotyw" PiS-u, Artur Balazs reaktywuje SKL i rozważa wsparcie partii braci, którzy liczą na pozyskanie głosów polskiej wsi, a PO przypomniała sobie o marnujących się Longinie Komołowskim, Januszu Stejnhoffie i Bogdanie Borusewiczu. Ze stajni AWS brakuje jeszcze Mariana Krzaklewskiego. Jerzy Buzek już dostał propozycję robienia za "lokomotywę" PO, ale żal mu się rozstać z Brukselą i dietą europosła.
Jan Maria etc. Rokita stoi w rozkroku i przeżywa rozterki. Może być krakowską "lokomotywą", ale nie w zaproponowanym mu towarzystwie. Jego ego i ambicje toczą walkę z lojalnością wobec partii. Małżonka Jana Marii etc... - Nelly Rokita pokochała polską wieś i rozważa start w wyborach pod szyldem PSL.
Giertych już nie kocha Leppera i w inną stronę kieruje swoje uczucia. Po kilku randkach z Januszem Korwinem Mikke i Markiem Jurkiem wzajemnie wyznali sobie miłość i utworzyli trójkąt pod nazwą Liga Prawicy Rzeczypospolitej.
Mężydło po dwóch latach rządów Kaczyńskich zauważył, że nie był w PiSie tylko w partii Rydzyka. Bystry facet. Zabiera więc swoje manatki i przechodzi na Platformę.
Jarosław Kaczyński ziejący miłością chrześcijańską już nie brzydzi się "ruskim agentem" Zygmuntem Wrzodakiem i z rozkoszą przyjmie go w swe ramiona, o ile szef z Torunia go zaakceptuje. Skoro tulił do serca "warchoła", może i "ruskiego agenta". Skoro zaakceptował bratową "czarownicę" i brata - "oszusta ulegającego lobby żydowskiemu"... Wszystko dla dobra Polski i pomyślności obywateli.

Komitety wyborcze jak sztaby dowodzenia przed bitwą przestawiają na mapie chorągiewki - ten na Wybrzeże, ten do Lublina, a dla tego juz jest zarezerowana Warszawa.
Nie lepiej jest w LiDzie. Wyborcy SLD w Łodzi chcą głosować na Millera, to dostaną Olejniczaka, do Wrocławia zawędrują Tomasz Nałęcz i Andrzej Celiński, choć miejscowy aktyw partyjny nie chce ich u siebie bo ma swoich kandydatów.
I tak panowie "politycy" tworzą przy stolikach te swoje układanki. X do Poznania, Y do Gdańska, a Z do Krakowa. Nie, w Krakowie już jest V. W takim razie Z wystartuje w Rzeszowie. Wprawdzie o tym regionie wie tyle, że jest tam zapora na Solinie, którą widział w telewizji, ale jakie to ma znaczenie.

Zdezorientowani wyborcy nie wiedzą, czy głosując na Ligę Polskich rodzin w rzeczywistości oddają głos na UPR i wybierają Janusza KM, a wyborcy z Poznania głosujący na swojego kandydata z PO, dostaną w prezencie Zytę Gilowską z Lublina. Ale kto by się tym przejmował. Mają głosować na "wybrańców narodu". To wodzowie partii wiedzą najlepiej kto ma być tym wybrańcem, który uszczęśliwi naród.
Chyba, że wyborcy się wkurzą, pokażą "politykom" gest Kozakiewicza i zagłosują na partię ĘĄ, lub Krasnali i Gamoni vel Ćwoków.

Pozdrawiam Waldemara "Majora" Fydrycha i Ędwarda Ąckiego.

niedziela, 9 września 2007

"Donald, co cię człowieku napadło?"

- Na wybory marsz ludu pracujący (a zwłaszcza nie pracujący) miast i wsi - ogłosił Ludwik Dorn w piątek, późnym wieczorem.
- 21 października - uściślił Lech Aleksander Kaczyński.
- Koniec gadania, rozpoczynamy drugi akt przedstawienia - zarządził Jarosław. - Wszyscy aktorzy na scenę.

Tak więc sejm się (jak to niektórzy określają) "rozsejmił" zgodnie ze scenariuszem Jarosława Kaczyńskiego, nas - wyborców - czekają nowe igrzyska, a największym przegranym (poza społeczeństwem) wydaje się być - na własne życzenie - Donald Tusk, niezależnie od kolejności, w jakiej PiS i PO wejdą do sejmu po wyborach.
Już po zakończeniu obrad zdenerwowany oświadczył, że premier dymisjonując ministrów na kilka godzin, dokonał gwałtu na konstytucji uprzedzając chytry plan PO odwołania po kolei wszystkich ministrów ze składu rządu.
Od czasu wizyty w pałacu u Lecha (przeszli na Ty, jak donosiły media) Tusk poczuł się jednym z rozgrywających i ogłosił, że uzgodnili z Prezydentem termin wyborów na 21 października.
Biedaczysko. Wierzył, że on cokolwiek uzgadniał. Termin wyborów był ustalony, zanim Donald przekroczył progi pałacu, a całe to spotkanie dokładnie wyreżyserowane. Wprawdzie na chwilę "zapaliła mu się czerwonka lampka", kiedy Lech Kaczyński postawil magnetofon na stole i oświadczył, że rozmowa będzie nagrywana, ale przejście na Ty i dobre, markowe wino (ponoć cztery butelki), osłabiły jego nieufność.

Doprawdy trudno zrozumieć Donalda Tuska, dlaczego przystał na termin wyborów korzystny jedynie dla partii PiS. Trudno też uwierzyć w zapewnienia, że chce odsunąć Kaczyńskich od władzy i w nowym sejmie powołać komisje specjalne dla wyjaśnienia działalności prokuratury i służb specjalnych. Mogł to zrobić podczas zakończonej w piątek kadencji sejmu, przyjmując ofertę utworzenia rządu "technicznego" na czas ściśle określony, np. do wyborów na wiosnę.
Czy jeszcze nie zrozumiał, że to Jarosław Kaczyński ma wszystkie "zabawki" (a PO pomagała mu w ich zawłaszczaniu) i teraz to on dyktuje warunki? Widać nie. Swoją polityką (?) PO - chcąc rzekomo odesłać PiS w niebyt - w rzeczywistości umacnia tę partię.

W kolejnym wywiadzie po rozwiązaniu sejmu Donald Tusk zapowiedział, że w przypadku wygrania wyborów - w co święcie wierzy - nie wyklucza objęcia funkcji premiera.
Otóż uważam, że niezależnie od wyniku wyborów, Tusk nie będzie premierem.
Jeśli PO wygra wybory z minimalną przewagą nad PiS, Lech Kaczyński nie dopuści, aby szefem rządu został jego przeciwnik polityczny. Rząd utworzy koalicja POPiS, pod kierownictwem Jarosława Kaczyńskiego (ew. z wicepremierem Rokitą pod warunkiem deklaracji pełnego podporządkowania premierowi).
W przypadku przegranej PO, nie darują Tuskowi porażki członkowie jego partii.
Tak, czy inaczej, Donald Tusk już jest przegrany, a wybory - jak wskazują znaki na niebie i na ziemi - wygra PiS.
I... za dwa lata przedterminowe wybory? Kto wie...

czwartek, 6 września 2007

Reaktywacja

Witam po długiej nieobecności.
Wracam po sześciu latach (wrzesień 2001 - końcówka rządów Buzka i AWS-u) od utworzenia strony pod tą samą nazwą. Określiłem ją wtedy jako nieregularnik internetowy, nie mając świadomości, że de facto tworzę blog. Blogomania "eksplodowała" nieco później.
Po trzech latach zarzuciłem prowadzenie strony dla "zachowania zdrowia psychicznego".
Dziś wracam również dla "zachowania zdrowia psychicznego", ale rodziny i znajomych. Podobno jestem nieznośny. Wolą żebym "wylewał swoją złość" na klawiaturę.
A powody mojej złości - choć zmienili się sprawcy całego tego bałaganu - te same co wówczas, a właściwie ich eskalacja. Arogancja, indolencja i głupota klasy rządzącej, panoszące się chamstwo, korupcja, ciągłe, nie wyjaśnione do końca (lub ukrywane) afery, jawne złodziejstwo i marnotrawienie naszych - podatników - pieniędzy.
Tak więc, co pewien czas - zapewne nieregularnie - pomęczę klawiaturę i ew. internautów, którzy zabłądzą (lub zbłądzą) i zajrzą pod ten adres.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich "wykształciuchów", wszystkie "małpy w czerwonym", "bure suki", "ścierwojady", "hołotę", "łże-elity" - wszystkich wyborców. Spotkajmy się przy urnach wyborczych.