niedziela, 16 września 2007

Jaś i jego Nelly raz jeszcze

Wczoraj się wzruszyłem. Usiadłem do komputera, szukam informacji o zapowiadanej od tygodnia bombie Tuska i co widzę? Oświadczenie, mojego ulubieńca Jana Marii etc..., że odchodzi z polityki z powodu miłości do żony. Autentyczne wzruszenie ścisnęło mi krtań. Myślę sobie, powzruszam się trochę, bo w końcu nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek, jakiś polityk dał mi powód do wzruszeń. A tu proszę. Szlachetny rycerz publicznie popełnia polityczne harakiri z miłości do swojej wybranki.
Ale gdzie tam, nie dane mi było wzruszać się zbyt długo.
Wyobrażałem sobie bohatera z uduchowionym licem, ogłaszającego światu, że dla szczęścia swej umiłowanej żony rozstaje się ze swym życiem w polityce, aż tu nagle rozległ się diabelski chichot i czar prysł. Oho, myślę sobie, to z całą pewnością ten, o którym opowiadał dziś Tadeusz Rydzyk w Częstochowie, że czai się w mediach i internecie. Tym razem zaczaił się na mnie. Już chciałem mu przyłożyć za to, że nie pozwala mi się powzruszać, ale sam zniknął. Jednak ziarno wątpliwości zasiał. No bo na czym jak na czym, ale na sprawach diabelskich chyba musi się znać. W końcu nie chodzi tu o byle jakiego polityka, ale o samego Rokitę.
I tak powróciłem do świata realnego, do polityków z ich obłudą, z ich wojenkami, do teczek, haków, afer prawdziwych i wymyślonych, do świata znacznie brzydszego od romantycznych mrzonek o szlachetnych rycerzach.

A co do diabła, który wg Rydzyka czai się w mediach, to tak sobie myślę, że chyba nie we wszystkich. Przecież w mediach "rydzykowych" czają się same anioły. Diabeł nie ma tam wstępu. W końcu nasi wybrańcy z jedynej słusznej partii latają tam bez przerwy, żeby obcować z aniołami, a nie na spotkania z diabłem.

Jeśli chodzi o "bombę" Tuska, to tak, jak przewidywałem w piątek - a co potwierdził w sobotę Jarosław Aleksander Kaczyński - przy ładunkach wybuchowych braci i ich "sztabowców", okazała się "kapiszonem".

---<>---

Czasami zaglądam na blogi naszych polityków. Z jednymi się zgadzam, inni przeważnie mnie irytują, jeszcze innych (ich wpisy) kwituję wzruszeniem ramion. Tak zwanych komentarzy z reguły nie czytam, bo to, co tam jest zamieszczane trudno nazwać komentarzami. Trudno w ogóle znaleźć na to odpowiednie określenie. Często jest to stek przekleństw, obelg, chamstwa i zero treści.
Można nie zgadzać się z autorem, można mieć własne zdanie, można się kłócić - to nam gwarantuje Konstytucja - wolność wypowiedzi. Jednak, żeby mieć własne zdanie, trzeba myśleć i przede wszystkim choć odrobinę szanować adwersarza. Okazuje się, że w stosunku do wielu osobników są to zbyt duże wymagania.
Przecież jeśli kogoś nie szanuję, ignoruję go i nie wdaję się z nim w polemikę. To chyba oczywiste. Okazuje się, że nie dla wszystkich.
Czasami, widząc takie tzw. wypowiedzi, zaczynam wątpić w słuszność likwidacji analfabetyzmu w czasach PRL-u. Nauczono ludzi składać literki, ale nie nauczono myśleć i niektórym tak już zostało.
Poza tym, zwłaszcza w ostatnich latach, obserwuję postępujący proces "odmóżdżania" społeczeństwa. W końcu chodzi o to, żeby "ciemny lud to kupił". Białe jest czarne, a g... to różyczka.

Pozdrawiam wszystkich tych, dla których głowa nie jest podpórką dla czapki, beretu, czy kapelusza.

Brak komentarzy: